Działo się to dawno, tak dawno, że najstarsi mieszkańcy wsi i miasteczek nad Wkrą nie pamiętają kiedy. A nie było tu jak dzisiaj. Kraina ta nieprzejrzaną puszczą była pokryta w której srogi tur, łoś i niedźwiedź mieli bezpieczne siedliska. Lud tu mieszkający prawy i dzielny był, dla wrogów swych groźny, dla przyjaciół wierny. Mieszkał ów lud nad rzeką, którą Rzeką zwyczajnie zwali. Różnych zajęć mężowie się imali, by niewiasty swe i dziatki pożywić. A to miód z ostępów dobywali, a to rybaczyli, a jeszcze inni flisactwem żyli, spławiając bogactwa leśne w dół Rzeki do całej krainy mazowieckiej. Były to czasy, gdy nowa wiara przybyła z rycerzami, co na białych płaszczach krzyż wymalowany nosili, po grodach się panoszyli i w srogie termina lud miejscowy pędzili. Lud ten jednak nieulegle zachowywał w tajnikach puszcz swoich obrzędy i wiarę dawną.
Żyła onegdaj na uroczysku dzikim bardzo stara kobieta, przez wszystkich Mądrą zwana, a przez małe dziatki Babcią. A że stareńka i siwowłosa była, Starą Babcią ją przezwano i tak jeno o niej przy domowych ogniskach gadano. Nikt też nie pamiętał, ani skąd, ani kiedy nad Rzekę przybyła. Powiadali niektórzy, że ze Złym trzymała, ale to próżne bajania były, bo nie zliczyć komu pomogła; a to ziołami lecząc, a to złe wybawiając, a wreszcie mądrą radą służąc. Lud miejscowy przeto szanował ją i jej rady wielce poważał. A i nie ludziska tylko do Starej Babci spieszyli, bywało, że zraniony zwierz luty, ptactwo wszelakie i nawet ryba zimna do niej się garnęła i pomocy na uroczysku szukała. A gdy na swej długiej łodzi Rzekę przemierzała bywało, że nagłe burze cichły, a pioruny bić przestawały, bo i taką moc Stara Babcia miała.
Razu pewnego do działdowskiego zamku komtur Zygfryd przybył, wielce szanowany wśród krzyżackiej braci. Zły i chciwy był to zakonnik, nade wszystko kochający złoto i dobra wszelakie, a nienawidzący ludu słowiańskiego zwyczaje. Tenże umyślił, by dla pomnożenia bogactw zakonnych Rzekę przekopać, tamy postawić, a wody jej do innej puścić. A do wyschłego po Rzece koryta, wodę jeno za złota garście wypuszczać. Strach padł na całą okolicę bo jakże im żyć bez żywicielki? Jakże rybę łowić? Jakże drzewo spławiać? Ludziska uradzili więc do Mądrej iść, by Ta zaradziła co czynić. Tak też i uczynili. Stara Babcia jeno się uśmiechnęła i kazała chciwego komtura nad Rzekę do jej uroczyska zwabić plotkę rozpuszczając, że nieprzebrane bogactwa tam się kryją. A kiedy pokrzepieni na duchu ludzie odeszli, stanęła na progu chaty i słowa na wiatr do borów i leśnych ostępów poczęła szeptać. A był z nią kruk, biały ze starości, od maleńkości przez Starą wychowany, rozumny ponad podziw. I jemu zaczęła szeptać coś do ucha, a rozumny ptak raz za razem głową kiwał i pewnym momencie zatrzepotał skrzydłami i nad Rzekę wzleciał.
Nie minęło wiele czasu i komtur w ostępy się zapuścił wiedziony plotką. A chciwość jego tak wielką była, że jeno samotrzeć z knechtami przybył bo i z zakonem dzielić się skarbami nie chciał. Stanął więc wedle chaty Mądrej i dalejże grozić starowince, by miejsce ukrytego skarbu wskazała. Ta jednak wzbraniała się cokolwiek rzec. Krzyżak widząc, że nic nie wskóra groźbą, umyślił, że z prostą, wiejską babą mając do czynienia, omami ją swym sprytem. Kłamliwie jął więc zapewniać, że nie dla siebie o skarby stoi, jeno że ludowi prostemu pragnie ulżyć w niedoli. Stara Babcia, udając, że wiarę komturowym słowom daje, rzekła, że prastary lud ukrył swe bogactwa wzdłuż rzeki, a stary kruk co mieszka na uroczysku świadkiem był tego. Niechże więc szlachetny komtur tam gdzie ptaszysko usiądzie skarbów szuka.
Ruszył chciwiec za białym ptakiem, a gdzie ten usiadł, rył ziemię, tamy stawiał, głazy odrzucał i drzewa obalał. Krążył tak mądry kruk przez kilkanaście tygodni, tu i ówdzie przysiadając, a gdy krążył nad głowami Krzyżaków zwyczajnie, jak to krucy we zwyczaju mają, krzyczał: kra, wkra, wkraaaa. Komtur biegłym będąc w językach rozumiał mowę kruczą, jako że po dawnemu wkra kręty znaczyła, przenosił się z miejsca na miejsce i dalejże ryć, kopać i ziemię przewalać to raz z prawej strony koryta, a to raz z lewej. Tak i wiele miesięcy minęło, aż wielkie deszcze, nie wiedzieć skąd przybyły i krzyżackie tamy i wykopaliska rozmyły. Ruszyła woda w dół, a dzięki zakonnej robocie jęła płynąć rozkopanymi przez Komtura rowami i kręta jak nigdy wcześniej Rzeka się stała. Zrozumiał zły komtur, że na dudka go wystrychnęła Stara i jej ptak. I w sromocie swej Krzyżak ujechał w stronę Działdowa, aż się za nim kurzyło i nigdy więcej o nim nie słyszano.
Rozradowali się ludzie znad rzeki, a przez pamięć tych wydarzeń Rzekę Wkrą zwać poczęli. I tak do dzisiaj nikt inaczej nie mówi, jeno Wkra. I choć pamięć o Starej Babci i jej kruku dawno się zatarła, powiadają jednak niektórzy, zarzekając się na świętości wszelakie, że gdy w opresji będąc na Wkrze, czy to od burzy srogiej, czy to na zwaliskach rzecznych, widzieli na brzegu starszą panią z wielkim ptakiem na ramieniu, która bezpieczne im miejsce wskazywała. O tych i podobnych wydarzeniach również bardzo często opowiadają dzieci, gdy na łódce małej, dzisiaj kajakiem przezywaną, razem ze swoimi rodzicami przemierzają Wkrę. Ale kto by tam im wierzył, ot bajania to i tyle.
autor nieznany ok. roku 1343
Do Legendy o Starej Babci i Białym Kruku znad Wkry dotarł Robinson dzisiejszych czasów, miłośnik historii i przyrody, przyjaciel dzieci, a przede wszystkim człowiek o dobrym sercu – Mariusz Stańczyk.